Dajmy szanse mrowkom

Dajmy szanse mrowkom, eBooks txt
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Frederik PohlDajmy szanse mr�wkom(Let the ants try)T�umaczy�: Arkadiusz NakoniecznikHTML : SASICTrzygodzinna Wojna nie oszcz�dzi�a Detroit, ale oszcz�dzi�a Gordy'ego; gdyspad�y bomby, jecha� w�a�nie z teczk� pe�n� plan�w i szkic�w do Waszyngtonu.Jego �ona zosta�a w mie�cie i nie znaleziono p�niej nawet �ladu jej cia�a.Dzieci, oczywi�cie, nie mia�y a� tyle szcz�cia. Ich letni ob�z znajdowa� si�mniej ni� dwadzie�cia mil od miasta i tak si� niefortunnie z�o�y�o, �e wiatr wtych okolicach wia� przewa�nie w tym w�a�nie kierunku. Pozosta� im miesi�c�ycia, lecz do ostatnich jego dni nie czu�y �adnego b�lu. Si�� po��cze�lotniczych ogarn�o istne szale�stwo, ale Gordy'emu uda�o si� jako� do nichdotrze�. Mimo i� on wiedzia�, a one domy�la�y si�, �e z pewno�ci� umr� nachorob� popromienn�, to i tak pozosta� im ca�y b�ogos�awiony tydzie�, kt�rymogli sp�dzi� razem, a� wreszcie b�l sta� si� nie do wytrzymania.Przez ca�y nast�pny rok Gordy w�a�ciwie nikogo wi�cej nie widzia�.Gdy tylko spad�o ska�enie, wr�ci� do Detroit. By�o to jedyne miejsce, do kt�regomia� po co wraca�. Znalaz� sobie dom na obrze�u miasta i pr�bowa� odszuka�kogo�, od kogo m�g�by go kupi�. Ci ze Sztabu Kryzysowego wy�miali go."Wprowadzaj si�, je�li jeste� na tyle szalony, �eby tu zosta�".Gdy Gordy my�la� o tym wszystkim, to wydawa�o mu si�, �e wtedy by� w stanieszoku. Jego subtelny, wy�wiczony umys� jakby przesta� dzia�a�. Gordy jad� ispa�, a gdy robi�o si� ch�odno, dr�a� z zimna i rozpala� ognisko. I nic ponadto.Dwa czy trzy razy pisa�o do niego Ministerstwo Wojny, a� wreszcie zjawi� si�jaki� cz�owiek z rz�du, by dowiedzie� si�, co si� sta�o z tym, co Gordy obieca�przywie�� do Waszyngtonu. Przyjrza� si� podejrzliwie r�owej, bezw�osej myszy,posilaj�cej si� spokojnie w obskurnej kuchni i stara� si� zanadto nie zbli�a� dozaro�ni�tej twarzy i podartego ubrania Gordy'ego.- Panie Gordy, przys�a� mnie tutaj minister - zacz��. - Jest osobi�ciezainteresowany pa�skim odkryciem.Gordy potrz�sn�� g�ow�.- Minister nie �yje - powiedzia�. - Oni tam wszyscy zgin�li, kiedy roznios�oWaszyngton.- Mamy nowego ministra - wyja�ni� go��. Zaci�gn�� si� papierosem, po czym rzuci�go na grz�dk�, kt�r� Gordy pracowicie pr�bowa� przekszta�ci� w warzywnik. -Nazywa si� Arnold Cavanagh. Wie o panu bardzo du�o, a mnie powiedzia�: , je�liSalva Gordy ma jak�� bro�, to musimy j� mie�. Nasza pot�ga przesta�a istnie�. Powiedz Gordy'emu, �e potrzebujemy jego pomocy".Gordy skrzy�owa� r�ce jak wychud�y Budda.- Nie ma �adnej broni - powiedzia�.- Ma pan co�, co mo�e by� jako bro� wykorzystane. Pisa� pan przecie� przed wojn�do Waszyngtonu...- Teraz jest po wojnie - odpar� Salva Gordy. Wys�annik rz�du westchn�� ispr�bowa� raz jeszcze, ale w ko�cu sobie poszed�. Wi�cej ju� nie wr�ci�. "Poraporcie, jaki z�o�y�em - pomy�la� Gordy - ca�e to odkrycie musia�o zosta�zewidencjonowane jako jaki� stukni�ty pomys�". Tak te� zreszt� by�o w istocie.W maju pojawi� si� John de Terry. Gordy kopa� w�a�nie w ogr�dku, kiedy jaki�g�os zza jego plec�w powiedzia�:- Daj mi co� do jedzenia.Salva Gordy odwr�ci� si� i ujrza� ma�ego, brudnego cz�owieczka. Otar� sobie ustawierzchem d�oni.- B�dziesz musia� na to zapracowa� - powiedzia�.- W porz�dku - przybysz postawi� na ziemi sw�j baga�. - Nazywam si� John deTerry. Kiedy� mieszka�em w Detroit.- Ja te� - odpar� Salva Gordy.Nakarmi� cz�owieczka, a po posi�ku przyj�� zaoferowanego mu papierosa. Popierwszych dymkach zakr�ci�o mu si� troch� w g�owie - sporo czasu min�o odchwili, kiedy po raz ostatni mia� okazj� zapali� - i spojrza� na Johna deTerry'ego do�� przyjaznym okiem. "Dobrze by mie� towarzystwo" -- pomy�la�. Coprawda r�owe myszy te� stanowi�y swego rodzaju towarzystwo; okaza�o si� jednak,�e mutacja, kt�ra uczyni�a je bezw�osymi, nauczy�a je tak�e lubi� miso. Gdypewnego ranka znalaz� na nodze �lady drobnych z�bk�w, by� zmuszony je wyt�pi�.od tego czasu nie spotka� �adnych innych zwierz�t; tylko mr�wki.- Masz zamiar tu zosta�? - zapyta� Gordy.- Je�eli mo�na. Jak si� nazywasz?Gdy Gordy przedstawi� si�, oczy de Terry'ego straci�y cz�ciowo sw�j zwierz�cywyraz, w miejsce kt�rego pojawi�o si� zdumienie.- D o k t o r Salva Gordy? - spyta�. - Matematyk i fizyk z Pasadeny?- Owszem, kiedy� tam wyk�ada�em.- A ja studiowa�em. - John de Terry w milczeniu skuba� swe zniszczone ubranie. -To by�o dawno temu. Nie zna�e� mnie, bo specjalizowa�em si� w biologii. Ale jaci� zna�em.Gordy podni�s� si� i ostro�nie od�o�y� niedopa�ek papierosa.- To zbyt dawne czasy, �ebym mia� cokolwiek pami�ta�. Mo�e by�my porobili co� wogr�dku?Razem wi�c pocili si� w wiosennym, popo�udniowym s�o�cu i Gordy przekona� si�,�e to, co stanowi�o ci�kie zadanie dla jednego, dw�m nie sprawia�o wi�kszychk�opot�w. Dotarli do ko�ca dzia�ki nim jeszcze s�o�ce dotkn�o horyzontu. Johnde Terry ci�ko dysz�c opar� si� na szpadlu. Wskaza� na wybuja�� g�stwin�s�siaduj�c� z poletkiem Gordy'ego.- Mo�na by powi�kszy� ogr�d - powiedzia�., - Oczy�ci� ten �mietnik i mie� wi�cej�ywno�ci. Mogliby�my nawet... - dostrzeg�, �e Gordy ca�y czas kr�ci g�ow�.- Nie dasz rady tego oczy�ci� - odpar� Gordy. - Niby to zwyk�a trawa, ale bardzowyro�ni�ta i o szalenie mocnych korzeniach. Nawet �ci�� jej nie mog�. Jest tuwsz�dzie dooko�a i robi. jej si� coraz wi�cej.- Mutacja? - skrzywi� si� de Terry.- Tak s�dz�. Popatrz jeszcze na to... - Gordy skin�� na ma�ego cz�owieczka izaprowadzi� go na sam skraj oczyszczonego terenu. Schyli� si� i podni�s� co�czerwonego, co wi�o si� i skr�ca�o miedzy jego kciukiem a palcem wskazuj�cym. DeTerry wzi�� to od niego.- Te� mutacja? - przyjrza� si� temu czemu� z bliska. - Wygl�da w�a�ciwie jakmr�wka - powiedzia�. - Mo�e tylko... Tak, tu��w jest niezupe�nie w porz�dku. Wdodatku mi�kki.Zamilk�, pogr��ony w dok�adnym badaniu. Wreszcie mrukn�� co� pod nosem i zrzuci�owada na ziemi�.- Nie masz pewnie mikroskopu? Nie... Wiesz, trudno w to uwierzy�. Niby tomr�wka, ale wydaje si� w og�le nie mie� tchawek. A wi�c musi to by� jednak co�innego.- Wszystko jest inne - powiedzia� Gordy. Wskaza� na kilka zapuszczonych grz�dek.- Mia�em tam marchew. A przynajmniej my�la�em, �e to marchew, bo po spr�bowaniurozchorowa�em si�. Westchn�� ci�ko. - Ludzko�� mia�a swoj� szans,John. Bomba atomowa nie wystarczy�a, ka�da rzecz musia�a zosta� zamieniona wnarz�dzie do zabijania. Nawet ja zrobi�em bro� z czego�, co z wojn� nie mia�onic wsp�lnego. I wszystkie te nasze arsena�y wybuch�y nam nagle prosto w twarz.De 'I'erry u�miechn� si�.- Mo�e mr�wki b�d� mia�y wi�cej szcz�cia. Teraz ich kolej.- Chcia�bym, �eby tak by�o. - Gordy pogrzeba� w ziemi przy wej�ciu dopodziemnego mrowiska i obserwowa� skonsternowane owady. - Obawiam si� jednak, �es� za ma�e.- Dlaczego? Te mr�wki s� inne, doktorze Gordy. Owady nie osi�gn�y nigdyznacznych rozmiar�w, poniewa� nie pozwala� im na to ich spos�b oddychania. Alete mr�wki to mutanci. S�dz�... S�dz�, �e ju� maj� p�uca. One mog� rosn��,doktorze Gordy. A gdyby osi�gn�y rozmiary cz�owieka, opanowa�yby �wiat.Oczy Gordy'ego zab�ys�y.- P�ucodyszne mr�wki! Mo�e i opanuj� �wiat, John. Mo�e, gdy ludzko�� unicestwisi� ostatecznie w nastopnym wielkim BUM!...De Terry potrz�sn�� g�ow�, po raz kolejny obrzucaj�c spojrzeniem swe brudne,z�achmanione ubranie.- Nastopne BUM bodzie tak�e ostatnim - powiedzia�. - Te mr�wki pojawi�y si� omiliony lat za p�no.Podnios� sw�j szpadel.- Zn�w jestem g�odny, doktorze Gordy.Wr�cili do domu i w milczeniu co� przek�sili. Gordy by� czym� zaabsorbowany, ade Terry nie czu� si� jeszcze na tyle u siebie, �eby zmusza� go do rozmowy.Sko�czyli o zachodzie s�o�ca i Gordy uni�s� si� ju�, by zapali� lamp�, ale niezrobi� tego.- To twoja pierwsza noc w tym domu, John - powiedzia�. - Zejd�my do piwnicy.Uruchomimy generator i dla uczczenia twego przybycia zapalimy prawdziwe,elektryczne �wiat�o.Po omacku zeszli pi�tro ni�ej. Przy blasku �wiecy zaj�li si� dawno nie u�ywanym,benzynowym generatorem. Z pocz�tku nie chcia� zapali�, ale gdy ju� razzaskoczy�, pracowa� bez zarzutu.- Sam go wyremontowa�em - wyja�ni� Gordy. - Ten generator... i to jeszcze. -Wyci�gn�� r�k� w stron� k�ta piwnicy. - Jak ci powiedzia�em, wynalaz�em pewienrodzaj broni - powiedzia�. - Oto on.De Terry spojrza� we wskazanym kierunku. Ujrza� co�, co mog�o by� jak�� klatk�albo i czymkolwiek innym. Mia�o wysoko�� cz�owieka i kszta�t niemal dok�adnegosze�cianu.- Jak to dzia�a? - zapyta�.Po raz pierwszy od wielu miesi�cy Salva Gordy u�miechn�� si�.- Nie potrafi� ci tego wyja�ni� po angielsku - powiedzia� - a w�tpi�, czyzrozumiesz j�zyk matematyki. Najbli�sze prawdy b�dzie wyja�nienie, �e gdy to co�dzia�a, przemieszczeniu ulegaj� koordynaty czasowe. Czy to aby nie brzmi jak�argon?- Owszem, brzmi - odpar� de Terry. - Jak to dzia�a?- No c�, ministerstwo wojny znalaz�o dla tego czego� nazw� zapo�yczon� od H.G.Wellsa. Ochrzcili to "wehiku�em czasu". - Spokojnie wytrzyma� wstrz��ni�te,zdumione spojrzenie de Terry'ego. - Widzisz, John, je�eli chcesz, to mo�emyjednak da� tym mr�wkom szans�.Czterna�cie godzin p�niej akumulatory klatki by�y na�adowane, tajemniczy silnikmrucza� cichutko, weszli do niej... wyszli czterdzie�ci milion�w lat wcze�niejna dr��c�, wilgotn� ziemi�.Gordy poczu� nagle, �e trz�sie si� jak galareta; z wysi�kiem zdo�a� nad tymzapanowa�.- W polu widzenia �adnych tygrys�w szabloz�bnych ani dinozaur�w - oznajmi�- Przynajmniej na razie - zgodzi� si� de Terry. A potem: - O m�j Bo�e!Rozgl�da� si� dooko�a z szeroko otwartymi ustami. Powietrze, ciep�e i wilgotne,sta�o bez ruchu. Doko�a nich ros�y ... [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czas-shinobi.keep.pl
  • Linki
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Bez przyszłości teraźniejszość staje się bez znaczenia...