Desmond Bagley - Fetysz, E Książki także, Desmond Bagley
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
DESMOND BAGLEY Fetysz (Przełożył Jerzy Żebrowski) 1 Poproszono mnie do telefonu, gdy flirtowałem przy dużym, okrągłym basenie z dwiema młodymi Niemkami, które udało mi się oderwać od stadka. Nie miałem zbyt wielkich szans. Dziewczyny w tym wieku uważają, że mężczyzna powyżej trzydziestu pięciu lat rozłazi się w szwach. Ale co tam, ćwiczyłem przynajmniej mój niemiecki. Spojrzawszy na opaloną twarz kelnera zapytałem z niedowierzaniem: - Telefon do mnie? - Tak, sir. Z Londynu. - Zdaje się, że zrobiło to na nim wrażenie. Westchnąłem biorąc do ręki płaszcz kąpielowy. - Zaraz wrócę - obiecałem, podążając za kelnerem po schodach w kierunku hotelu. Przystanąłem u góry. - Odbiorę w swoim pokoju - oznajmiłem, mijając po drodze do wynajętego bungalowu fronton hotelu. Wewnątrz było chłodno, niemal zimno, a klimatyzator wydawał cichy pomruk. Wyjąłem z lodówki puszkę piwa i otworzywszy ją podniosłem słuchawkę telefonu. Tak jak przypuszczałem, dzwonił Geddes. - Co robisz w Kenii? - zapytał. Połączenie było dobre, jakby siedział w sąsiednim pokoju. Wypiłem łyk piwa. - Co cię obchodzi, gdzie spędzam urlop? - Jesteś na właściwym kontynencie. Szkoda, że musisz wracać do Londynu. Jaką tam macie pogodę? - Upalną. A czego spodziewałbyś się na równiku? - U nas leje - stwierdził. -I jest trochę zimno. Przywykłem już do Brytyjczyków. Podobnie jak Arabowie wymieniają zawsze nieistotne uwagi, zanim przejdą do poważnych spraw, tyle że u Brytyjczyków zaczyna się zwyczajowo od pogody. Trudno mi to czasem znieść. - Nie zadzwoniłeś do mnie w sprawie pogody. O co chodzi z tym Londynem? - Obawiam się, że koniec rozrywek. Mamy dla ciebie robotę. Chciałbym pojutrze widzieć cię w moim biurze. Zacząłem liczyć. Pół godziny na opuszczenie hotelu, godzina jazdy do Mombasy żeby oddać wypożyczony wóz. Po południu lot do Nairobi, a o północy samolot do Londynu. Reszta dnia na dojście do siebie. - Może mi się uda - stwierdziłem. - Ale chciałbym znać powody. - Za wiele trzeba by wyjaśniać. Do zobaczenia w Londynie. - W porządku - odparłem gderliwym tonem. - A tak przy okazji, skąd wiedziałeś, że tu jestem? Geddes roześmiał się radośnie. - Mamy swoje metody, Watsonie. Mamy swoje metody. Rozległ się trzask i na linii zapadła cisza. Odłożyłem z niechęcią słuchawkę. To także było typowe dla Brytyjczyków: zawsze rzucali w człowieka cytatami, zwłaszcza z "Sherlocka Holmesa" i "Alicji w Krainie Czarów". Albo, do diabła, z "Kubusia Puchatka"! Wyszedłem z bungalowu i stałem na tarasie, kończąc piwo. Ocean Indyjski był spokojny, liście palm trzepotały na lekkim wietrze. Dziewczyny pluskały się w basenie, udając, że ze sobą walczą, a ich piskliwy śmiech przeszywał rozgrzane powietrze. Dwaj młodzi mężczyźni obserwowali je z zainteresowaniem. Pomyślałem, że obejdzie się bez pożegnań. Skończyłem piwo i wszedłem do pokoju, żeby się spakować. Parę słów na temat firmy, dla której pracuję. British Electric jest spółką mniej więcej tak samo brytyjską, jak Shell Oil holenderską. Nabrała międzynarodowego charakteru i dlatego byłem jednym z wielu zatrudnionych w niej Amerykanów. Od British Electric nie kupuje się dwukilowatowego grzejnika elektrycznego, ani nawet lodówki o pojemności stu czterdziestu litrów, jeśli jednak potrzebujesz ekonomicznej wersji gigantycznego urządzenia do produkcji prądu mierzonego w megawatach, zwróć się do nas. Zajmujemy się w branży sprawami najcięższego kalibru. Formalnie jestem inżynierem, ale minęło już z dziesięć lat, odkąd naprawdę coś budowałem albo konstruowałem. Im wyżej człowiek awansuje w spółce takiej jak nasza, tym mniej zajmuje się czysto technicznymi problemami. Oczywiście, żargon współczesnego zarządzania sprawia, że wszędzie pełno jest fachowej terminologii i w pokojach podkomisji pobrzmiewają określenia zaczerpnięte z analizy drogi krytycznej, badań operacyjnych i dynamiki przedsiębiorstw, ale wszystkie te bzdury okazują się zbyteczne przy wielkim stole konferencyjnym, gdzie poważne decyzje podejmują ludzie, którzy wiedzą, że zarządzanie to o wiele więcej niż mechanika. Takich jak ja różnie się określa. W niektórych spółkach nazwano by mnie "jednoosobowym korpusem ekspedycyjnym", w innych "specem od kłopotów". Działam w mglistym obszarze, ograniczonym od północy problemami technicznymi, od wschodu finansami, od zachodu polityką, a od południa zwykłymi dziwactwami ludzkiej natury. Gdybym musiał znaleźć określenie dla mojego zawodu, nazwałbym siebie specjalistą od inżynierii politycznej. Geddes nie mylił się co do Londynu: było tam zimno i mokro. Wiał silny wiatr, pędząc krople deszczu, które bębniły o szyby w jego gabinecie. W porównaniu z Afryką wyglądało to ponuro. Wstał, kiedy wszedłem. - Masz ładną opaleniznę - powiedział z uznaniem. - Byłaby lepsza, gdybym mógł dokończyć urlop. O co chodzi? - Wam, jankesom, zawsze tak się spieszy - powiedział Geddes tonem skargi. Zabrzmiało to zabawnie z dwóch powodów. Nie zarządza się firmą taką jak British Electric siedząc na tyłku i Geddes, jak wielu Brytyjczyków na kierowniczych stanowiskach, robił złudne wrażenie człowieka powolnego, a jednak okazywał się szybszy od innych. Klasyczna definicja Węgra jako faceta, który wchodzi za tobą w obrotowe drzwi, a wychodzi pierwszy, znakomicie by do Geddesa pasowała. Drugą zabawną sprawą był fakt, że nie potrafiłem oduczyć Anglików nazywania mnie jankesem. Nazwałem kiedyś Geddesa "liverpulcem", a potem próbowałem mu wykazać, że z Liverpoolu jest bliżej do Londynu niż z Wyoming do Nowej Anglii, ale jakoś to do niego nie dotarło. - Tędy - powiedział. - W sali konferencyjnej mam całą ekipę. Spotkałem już większość obecnych tam osób i gdy Geddes rzekł: "Znacie wszyscy Neila Mannixa", rozległ się potwierdzający jego słowa pomruk. W sali był tylko jeden nie znany mi chłopak, którego Geddes przedstawił: - To John Sutherland, nasz człowiek w terenie. - To znaczy gdzie? - Mówiłem ci, że byłeś na właściwym kontynencie. Tyle że po niewłaściwej stronie. - Geddes odciągnął zasłonę, która zakrywała tablicę z mapą. - Nyala. - Mamy tam kontrakt na budowę elektrowni - stwierdziłem. - Zgadza się. - Geddes wziął do ręki wskaźnik i postukał nim w mapę. - Mniej więcej tutaj, na północy. W miejscu zwanym Bir Oassa. Ktoś wbił igłę w skórę ziemi i ta zaczęła obficie krwawić. Stało się to zachętą do kolejnego ukłucia, po którym wypłynęła ropa, wyrzucana podciśnieniem gazu ziemnego. Jego obecność, choć nie całkiem nieoczekiwana, stanowiła dodatkową gratyfikację. Wypływ ropy powitali z wielką radością i zadowoleniem ludzie dzierżący ster rządów w niestabilnym politycznie kraju. W obecnych czasach duże zasoby nafty oznaczają posiadanie władzy na światową skalę i Nyala uzyskiwała szansę zaznaczenia swej obecności wśród innych państw, co dotychczas wyraźnie się temu krajowi nie udawało. Ropa oznaczała również pieniądze - dużo pieniędzy. - To dobra nafta - mówił Geddes. - Zawiera mało siarki i dzięki odpowiedniej lepkości nadaje się bez rafinacji na paliwo dla statków. Nyalańczycy zbudowali właśnie rurociąg z Bir Oassa do Port Luard, tu, na wybrzeżu. To jakieś tysiąc trzysta kilometrów. Uważają, że będą mogli oferować tanią ropę statkom płynącym wokół Afryki do Azji. Mają też nadzieję wejść na rynek południowoamerykański. Ale to wszystko przyszłość. Wskaźnik pokazywał ponownie Bir Oassa. - Pozostaje sprawa gazu ziemnego. Rozważano możliwość poprowadzenia równolegle gazociągu i ropociągu, budowy zakładów skraplania gazu w Port Luard i przesyłania go statkami do Europy, ale z powodu odkryć na Morzu Północnym pomysł ten okazał się nieekonomiczny. Geddes przesunął wskaźnik dalej na północ, trzymając go, na wysokości wyciągniętego ramienia. - Tutaj, między najprawdziwszą pustynią a obszarem lasów tropikalnych, rząd Nyali zamierza zbudować elektrownię. Wszyscy obecni już o tym słyszeli, a jednak w sali rozległ się szmer i nerwowe poruszenie. Nie starczyłoby palców u obu rąk, żeby wyliczyć wynikające z tego oczywiste problemy. Wybrałem pierwszy z brzegu. - Co z wodą do chłodzenia? Na Saharze panuje susza. McCahill poruszył się. - Nie ma problemu. Zrobiliśmy odwierty i trafiliśmy na duże zasoby wody na głębokości tysiąca ośmiuset metrów. - Skrzywił się. - Na tym poziomie jest dość ciepło, ale dodatkowe chłodnie kominowe powinny załatwić sprawę. - McCahill należał do zespołu konstruktorów. - A przy okazji będziemy mieli wystarczające ilości wody dla potrzeb irygacji i konsumpcji, co pozwoli nam być w dobrych stosunkach z miejscową ludnością. - To, oczywiście, głos człowieka odpowiedzialnego za kontakty firmy ze światem zewnętrznym. - Susza na Saharze potrwa jeszcze przez długi czas - stwierdził Geddes. - Jeśli Nyalańczycy będą mogli wykorzystywać gaz do zasilania elektrowni, uzyskają więcej energii do pompowania dostępnej im wody i do irygacji. Mogą również sprzedawać nadwyżki gazu sąsiednim krajom. Niger już okazuje zainteresowanie. Miało to pewien sens, ale zanim zaczną zarabiać fortuny na ropie i gazie, muszą najpierw rozpocząć wydobycie. Podszedłem do mapy i przyjrzałem się jej. - Będziecie mieli problemy z transportem. Dużych urządzeń, jak kotły czy transformatory, nie da się montować na miejscu. Ile jest tych transformatorów? - Pięć - odparł McCahill. - Po pięćset megawatów każdy. Cztery do zainstalowania i jeden zapasowy. - I każdy waży trzysta ton - zauważyłem. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |