Darcy Lilian Po drugiej stronie ...

Darcy Lilian Po drugiej stronie Pacyfiku M233, Ebooki, zachomikowane
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Lilian Darcy
Po drugiej stronie Pacyfiku
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Jakiś mężczyzna trzymał kartkę z jej nazwiskiem. Nie był
to z całą pewnością Terry Davis.
Terry nie potrzebowałby przecież kartki. Znali się od lat.
Od razu rozpoznałaby jego twarz, a i on natychmiast by ją
dostrzegł wśród grupy pasażerów, którzy wylądowali właśnie
na międzynarodowym lotnisku w Sydney. Z daleka witałby ją
ciepłym uśmiechem.
Nieznajomy nie uśmiechał się. Nie zauważył jeszcze, że
Candace już zobaczyła swoje nazwisko wypisane czarnym
flamastrem na prostokątnym kawałku kartonu.
Był znacznie młodszy niż Terry, mógł mieć około
trzydziestki. Wysoki, zadbany, ciemnowłosy, o szczupłej,
wysportowanej sylwetce znamionującej sprężystość ruchów,
ubrany w dżinsy i granatowy, ściśle przylegający do ciała T -
shirt. Terry tymczasem zbliżał się do sześćdziesiątki i
wyglądał na swój wiek. Nigdy też nie nosił dżinsów.
Candace zaś - doktor Candace Fletcher, jak głosił kartonik
- miała lat trzydzieści osiem, rzecz, o której nie potrafiła
zapomnieć, tym bardziej w tej chwili. Dwadzieścia cztery
godziny temu wyleciała z Bostonu i po tak długiej podróży
musiała wyglądać strasznie, pomimo zabiegów w ciasnej,
mało sympatycznej toalecie samolotu.
Zbliżyła się do nieznajomego, który z marsem na czole
lustrował tłum nowo przybyłych. Najwyraźniej w jego
wyobrażeniu nie wyglądała ani trochę tak, jak powinna
wyglądać pani doktor Fletcher z Bostonu.
- Pan szuka mnie?
Mars znikł w jednej chwili.
- Jak widać nie dość uważnie, doktor Fletcher. Musiałem
się zagapić. Spodziewała się pani zapewne Terry'ego...
- Owszem.
Już miała na końcu języka, że zbyt wiele w jej życiu
układa się zupełnie nie tak, jak by się spodziewała, i że ostatni
rok był pod tym względem szczególny. Na szczęście jakoś
udało się jej powstrzymać od niewczesnych zwierzeń.
- Wszystko wytłumaczę w drodze do samochodu.
- W takim razie chodźmy.
Pchnął wózek z bagażem w stronę wyjścia, Candace zaś
szła obok, starając się dotrzymać mu kroku.
- Przepraszam, nie przedstawiłem się. Jestem Steve. Steve
Colton. Będziemy często się spotykali w sali operacyjnej.
Często mam dyżury anestezjologiczne. Żona Terry'ego... nie
czuje się najlepiej. Dlatego prosił, żebym to ja wyjechał po
panią na lotnisko.
- Tak mi przykro - zmartwiła się Candace. - Mam
nadzieję, że to nic poważnego?
- Oby - odparł z powagą w głosie - ale jako jej lekarzowi
trudno mi o tym mówić. To cały pani bagaż?
- Tak - przytaknęła. - Trzy walizki i torba z rzeczami na
rok pobytu. Moja mama pomagała mi się pakować. Jest
szalenie dokładana we wszystkim, co robi.
- Uważa, że należy podróżować bez zbędnego
obciążenia?
- Uważa, że w Australii, dzięki kursowi waszego dolara,
będę miała mnóstwo okazji do zakupów.
- Pod warunkiem, że znajdzie pani coś, co zechce kupić.
Terry mówił pani chyba, że Narralee to niewielkie miasteczko.
Raczej nie stwarza okazji do rozpasanego konsumeryzmu.
- Moja matka ma niezwykły talent do wydawania
pieniędzy. U nas to rodzimie. Poza tym zawsze mogę w ciągu
weekendu wyskoczyć do Sydney. W końcu to tylko trzy i pół
godziny drogi. Oj - zafrasowała się - to mi uświadamia, że
zdecydował się pan spędzić siedem godzin w samochodzie,
żeby po mnie wyjechać, a ja jeszcze nie podziękowałam panu
za fatygę.
- Będzie miała pani na to mnóstwo czasu.
- Całe trzy i pół godziny. Zaśmiali się obydwoje.
Miły jest, pomyślała. Dobrze wychowany, a przy tym
swobodny i naturalny. Typ Australijczyka, o którym słyszała
wiele dobrego i który często zdarzało się jej widzieć w
australijskich filmach. Trzy i pół godziny, może jakaś
przekąska po drodze. Zapowiada się sympatycznie.
I było sympatycznie. Gawędzili trochę o
niezobowiązujących sprawach. O jej podróży. O Sydney. O
skąpanych w marcowym słońcu podmiejskich domach z
basenami i błękitnymi oczkami wodnymi, którym się
przyglądała, kiedy samolot podchodził do lądowania.
Zostawili za sobą miasto, przedmieścia i jechali teraz
przez dzikie tereny parku narodowego. Steve Colton zamilkł,
a Candace udawała, że drzemie. Ostatnio często się jej to
zdarzało. Leżała w łóżku, skłębione, niespokojne myśli
kotłowały się w głowie, narastał szum w uszach, zamykała
oczy, a sen nie chciał przyjść.
Todd od sześciu miesięcy sypiał z Brittany, a ja nic nie
wiedziałam. Powiedział, że nasze małżeństwo od dawna już
było wypalone. Czy rzeczywiście?
Gdyby tego dnia w szpitalu nie zdarzyła się awaria prądu i
nie trzeba było odwołać jednej operacji... Gdybym nie
zobaczyła ich razem w naszym małżeńskim łóżku... Jak długo
jeszcze żyłabym w zupełnej nieświadomości? Jak długo
zbierałabym odwagę, żeby w końcu odejść?
Przyłapanie ich na gorącym uczynku było wystarczająco
koszmarnym przeżyciem, ale naprawdę powalająca była
wiadomość, że Brittany jest w ciąży. Zakomunikowali mi o
tym, jeszcze zanim uzyskaliśmy rozwód. W pewnym sensie to
dobrze, że Maddy nie przyjechała ze mną do Australii.
Oczywiście zrobiło mi się przykro, kiedy usłyszałam, że da
sobie świetnie radę bez mamy, ale z drugiej strony będę
wreszcie sama, przed nikim nie będę musiała udawać.
A przecież już udaję.
Chociaż łatwiej udawać przed nowo poznanym kolegą niż
przed wrażliwą piętnastoletnią córką. Candace nie zamierzała
w żadnym razie wtrącać się w relacje Maddy z ojcem. Takich
rzeczy się nie robi. Nie ma prawa niszczyć życia Maddy,
odbierać jej ojcowskiej miłości, by wziąć odwet na Toddzie,
tym bardziej że może wina nie była wyłącznie po jego stronie.
Musi zachowywać się racjonalnie, Maddy nie może się
domyślić, jak bardzo matka czuje się zdradzona.
Ale ciąża Brittany celebrowana z tak jawną dumą i
radością bardzo zabolała. Za kilka tygodni będzie rodzić...
Samochód zwolnił, stanął. Doktor Colton patrzył na nią w
milczeniu. Nie. Steve. Nie może go przecież nazywać
doktorem Coltonem. Jest od niej przynajmniej o pięć, sześć lat
młodszy. Poza tym mówiono jej, że Australijczycy cenią sobie
bezpośredniość.
- Jesteśmy na miejscu? - zapytała nieprzytomnie. Nie
miała pojęcia, jak długo jej umysł błądził po meandrach
niedawnej przeszłości.
- Nie, ale pomyślałem, że od śniadania nie miała pani nic
w ustach. Wahałem się, czy mam pani pozwolić spać, czy
raczej nakarmić. Dobrą podjąłem decyzję?
- Nie spałam - przyznała i ta szczera odpowiedź przyszła
jej z większą łatwością, niż przypuszczała. - Myślałam.
- To czasami pobudza apetyt. Uśmiechnęła się
- Pobudziło.
- No to czas na małe co nieco.
Małe co nieco. Miłe określenie. Ciepłe. Wypowiedziane z
nowym akcentem. Kojące zbolałą duszę. Uśmiechnęła się.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czas-shinobi.keep.pl
  • Linki
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Bez przyszłości teraźniejszość staje się bez znaczenia...